Najważniejsze informacje dla biznesu

Marcinkowski: O zagrożeniach merkantylizacji polityki zagranicznej USA

KOMENTARZ

Bartosz Marcinkowski

Politolog, specjalista ds. Komunikacji

Kampania wyborcza Donalda Trumpa nie dawała jasnego obrazu jego przyszłej polityki zagranicznej. Z wielu sprzecznych wypowiedzi, można było wnioskować, że Trump jako prezydent będzie zmierzał w stronę większego izolacjonizmu. Dziś, po wyznaczeniu sekretarza stanu, można przypuszczać, że nad izolacjonizmem górę weźmie merkantylizm. Nie znaczy to wcale, że ten kierunek jest lepszy dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej.

Izolacjonizm ograniczyłby amerykańską obecność w Europie, co miałoby negatywne skutki dla pozycji i bezpieczeństwa Polski. Merkantylizm, którego uosobieniem może stać się Rex Tillerson, stanowiłby odejście od wartości takich jak wolność, demokracja czy rządy prawa, z którymi tradycyjnie utożsamia się politykę zagraniczną USA pomimo jej wszelkich wad. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej, może więc zagrozić pozycji USA jako „lidera wolnego świata”.

Nominacja Rexa Tillersona na sekretarza stanu USA wskazuje, że USA mogą zmierzać w tym kierunku. Rex Tillerson, miliarder i szef Exxon Mobil, jest pierwszym po II wojnie światowej sekretarzem stanu-biznesmenem. Wszyscy poprzedni sekretarze mieli wieloletnie doświadczenie w polityce krajowej lub zagranicznej. Tillersonowi tego brakuje i to powinno być w pierwszym rzędzie przedmiotem obaw obserwatorów polityki międzynarodowej w większym nawet stopniu niż rosyjski Order Przyjaźni (order ten otrzymał też m.in. Andrzej Wajda), jaki odebrał z rąk Władimira Putina przed trzema laty.

Oczywiście, związki Tillersona z Rosją prowokują do pytań, ale wynikają również ze specyfiki jego pracy w branży energetycznej. Tillerson nie mógł nie starać się o utrzymanie poprawnych relacji z Moskwą, jako jednym z najważniejszych graczy na światowym rynku węglowodorów. Problem tkwi w jego biznesowych przyzwyczajeniach do obracania się w kręgu „wielkich graczy”, gdzie najważniejsza jest maksymalizacja ekonomicznego zysku.

Trudno zakładać, że Tillerson zarzuci z dnia na dzień sposób myślenia, jakiego wymaga szefowanie wielkiej firmie i z biznesmena przekształci się w wytrawnego dyplomatę. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej w oczywisty sposób kreuje Rosję na ważniejszego partnera dla USA, niż Ukraina czy państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Nasz region ma Ameryce niewiele do zaoferowania na Bliskim Wschodzie, nie jest też równie atrakcyjnym partnerem biznesowym jak Rosja. W czysto biznesowej kalkulacji, Stany Zjednoczone mogą więc postawić na reset z Rosją, ponieważ przyniesie im to więcej wymiernych, namacalnych korzyści. Wiarygodność sojusznicza USA na tym ucierpi, ale ktoś może zawsze powiedzieć, że przecież i tak ucierpiała już za rządów Baracka Obamy.

Nominacja Tillersona na sekretarza stanu każe też na nowo interpretować słowa Trumpa z kampanii wyborczej o „odpowiednim wkładzie finansowym w NATO”. Można to rozumieć dwojako – jako zachętę do podniesienia nakładów na obronność do wymaganych 2% PKB przez państwa sojuszu, lecz również jako przestrogę: „nie pomożemy Ci, jeśli nie będziesz miał jak za to zapłacić”. Do tej pory NATO jest silnym sojuszem obronnym, podstawą bezpieczeństwa Polski, podporą amerykańskiej potęgi na arenie międzynarodowej i jednym z gwarantów stabilności i pokoju w Europie. Podejście o NATO, jako do organizacji, która „ma się opłacać” byłaby krótkowzrocznością Waszyngtonu z potencjalnie fatalnymi skutkami dla naszego regionu.

Do tej pory Polska i inne państwa Europy-Środkowej liczyły na sojusz z USA czerpiąc z niego znacznie więcej, niż same mogły zaoferować. Nie było to jednak dla Waszyngtonu problemem. Administracja Ronalda Reagana wspierała demokratyczne przemiany w naszym regionie z tego samego powodu, dla którego późniejsze nie stawiały przeszkód przed rozszerzeniem NATO – USA miały jasno zdefiniowaną rolę do odegrania w świecie, która dziś stoi pod znakiem zapytania. W tym kontekście Barack Obama był kontynuatorem polityki Georga W. Busha, mimo iż tak wiele ich dzieliło. Donald Trump i Rex Tillerson, biznesmeni sprzeciwiający się „waszyngtońskiemu establishmentowi”, dzięki któremu Polska weszła do NATO, są więc rzeczywiście nową jakością w amerykańskiej polityce. Dopóki jednak administracja Trumpa nie przejęła sterów rządów w USA, są to jedynie przypuszczenia. Miejmy nadzieję, że okażą się nietrafione.

Website | + posts

KOMENTARZ

Bartosz Marcinkowski

Politolog, specjalista ds. Komunikacji

Kampania wyborcza Donalda Trumpa nie dawała jasnego obrazu jego przyszłej polityki zagranicznej. Z wielu sprzecznych wypowiedzi, można było wnioskować, że Trump jako prezydent będzie zmierzał w stronę większego izolacjonizmu. Dziś, po wyznaczeniu sekretarza stanu, można przypuszczać, że nad izolacjonizmem górę weźmie merkantylizm. Nie znaczy to wcale, że ten kierunek jest lepszy dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej.

Izolacjonizm ograniczyłby amerykańską obecność w Europie, co miałoby negatywne skutki dla pozycji i bezpieczeństwa Polski. Merkantylizm, którego uosobieniem może stać się Rex Tillerson, stanowiłby odejście od wartości takich jak wolność, demokracja czy rządy prawa, z którymi tradycyjnie utożsamia się politykę zagraniczną USA pomimo jej wszelkich wad. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej, może więc zagrozić pozycji USA jako „lidera wolnego świata”.

Nominacja Rexa Tillersona na sekretarza stanu USA wskazuje, że USA mogą zmierzać w tym kierunku. Rex Tillerson, miliarder i szef Exxon Mobil, jest pierwszym po II wojnie światowej sekretarzem stanu-biznesmenem. Wszyscy poprzedni sekretarze mieli wieloletnie doświadczenie w polityce krajowej lub zagranicznej. Tillersonowi tego brakuje i to powinno być w pierwszym rzędzie przedmiotem obaw obserwatorów polityki międzynarodowej w większym nawet stopniu niż rosyjski Order Przyjaźni (order ten otrzymał też m.in. Andrzej Wajda), jaki odebrał z rąk Władimira Putina przed trzema laty.

Oczywiście, związki Tillersona z Rosją prowokują do pytań, ale wynikają również ze specyfiki jego pracy w branży energetycznej. Tillerson nie mógł nie starać się o utrzymanie poprawnych relacji z Moskwą, jako jednym z najważniejszych graczy na światowym rynku węglowodorów. Problem tkwi w jego biznesowych przyzwyczajeniach do obracania się w kręgu „wielkich graczy”, gdzie najważniejsza jest maksymalizacja ekonomicznego zysku.

Trudno zakładać, że Tillerson zarzuci z dnia na dzień sposób myślenia, jakiego wymaga szefowanie wielkiej firmie i z biznesmena przekształci się w wytrawnego dyplomatę. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej w oczywisty sposób kreuje Rosję na ważniejszego partnera dla USA, niż Ukraina czy państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Nasz region ma Ameryce niewiele do zaoferowania na Bliskim Wschodzie, nie jest też równie atrakcyjnym partnerem biznesowym jak Rosja. W czysto biznesowej kalkulacji, Stany Zjednoczone mogą więc postawić na reset z Rosją, ponieważ przyniesie im to więcej wymiernych, namacalnych korzyści. Wiarygodność sojusznicza USA na tym ucierpi, ale ktoś może zawsze powiedzieć, że przecież i tak ucierpiała już za rządów Baracka Obamy.

Nominacja Tillersona na sekretarza stanu każe też na nowo interpretować słowa Trumpa z kampanii wyborczej o „odpowiednim wkładzie finansowym w NATO”. Można to rozumieć dwojako – jako zachętę do podniesienia nakładów na obronność do wymaganych 2% PKB przez państwa sojuszu, lecz również jako przestrogę: „nie pomożemy Ci, jeśli nie będziesz miał jak za to zapłacić”. Do tej pory NATO jest silnym sojuszem obronnym, podstawą bezpieczeństwa Polski, podporą amerykańskiej potęgi na arenie międzynarodowej i jednym z gwarantów stabilności i pokoju w Europie. Podejście o NATO, jako do organizacji, która „ma się opłacać” byłaby krótkowzrocznością Waszyngtonu z potencjalnie fatalnymi skutkami dla naszego regionu.

Do tej pory Polska i inne państwa Europy-Środkowej liczyły na sojusz z USA czerpiąc z niego znacznie więcej, niż same mogły zaoferować. Nie było to jednak dla Waszyngtonu problemem. Administracja Ronalda Reagana wspierała demokratyczne przemiany w naszym regionie z tego samego powodu, dla którego późniejsze nie stawiały przeszkód przed rozszerzeniem NATO – USA miały jasno zdefiniowaną rolę do odegrania w świecie, która dziś stoi pod znakiem zapytania. W tym kontekście Barack Obama był kontynuatorem polityki Georga W. Busha, mimo iż tak wiele ich dzieliło. Donald Trump i Rex Tillerson, biznesmeni sprzeciwiający się „waszyngtońskiemu establishmentowi”, dzięki któremu Polska weszła do NATO, są więc rzeczywiście nową jakością w amerykańskiej polityce. Dopóki jednak administracja Trumpa nie przejęła sterów rządów w USA, są to jedynie przypuszczenia. Miejmy nadzieję, że okażą się nietrafione.

Website | + posts

Najnowsze artykuły